niedziela, 17 marca 2013

Zgrupowanie w Łodzi!

Uhh! Dziewczyny ostro trenują w Łodzi! Wierzę, że sięgną po medal w Berlinie!
Są naprawdę mocną i zgraną drużyną. Mam nadzieję, że naprawdę pokażą na co stać Polskie Kendoczki!

A tymczasem informuję, że znalazła się dobra dusza, która wsparła dziewczyny fundując im świetnej jakości shinai - a jak wiadomo, miecz to już "połowa" sukcesu!  Pani Grażyno! Dziękujemy!


Dziewczyny dajcie czadu!


sobota, 9 marca 2013

Groszek na krańcu Świata !

Karolina to szalona duszyczka wśród kendo babek. Zdeterminowana i niesamowicie chętna do pracy. Wytrwale dążąca do celu. Uparta i inspirująca. Mam nadzieję, że wiele dziewcząt będzie tak jak Ona swoją ciężką pracą poznawać kendo świat i kendo ludzi. Karolina zaczęła trenować we Wrocławskim Stowarzyszeniu Kendo, a miała okazję trenować pod okiem Sensei Shizuki Takahashi, Sensei Wiesława Biela, Sensei Hiroshi'ego Kamakura. 




Dzięki uprzejmości Karoliny mogę wrzucić krótką relację z Jej pobytu w Chinach. Miłej lektury! 


Do Chin poleciałam 6 czerwca 2012 roku i spędziłam tam rok i 3 miesiące.
Pracowałam w firmie produkującej materiały do rolet screen w dziale handlu
zagranicznego. Pracę dostałam za pośrednictwem międzynarodowej organizacji
studenckiej Aiesec. Ponieważ firma ma siedzibę główną w miejscowości Ningbo
byłam pewna, że właśnie tam będę mieszkać. Zapoznałam się z tym miastem,
znalazłam klub kendo i nawet wstępnie się skontaktowałam z osobami tam

ćwiczącymi. Rzeczywistość okazała się jednak inna. Wylądowałam w środku pustkowia.
. Firma ulokowała mnie w oddziale w Zhapu, małej
miejscowości 130 km od Ningbo. Mieszkałam w akademikach dla menadżerów zaraz
przy fabryce. Wokół znajdowały się wyłącznie fabryki, tiry z kontenerami
jeździły bez przerwy, a do najbliższego miasteczka miałam 6 km. By mieć coś z
życia trzeba było obmyślić dobry plan spędzania wolnego czasu. Pierwszą
decyzją był zakup skutera. Napisałam też list do Prezesa Chińskiej Federacji
Kendo o moim położeniu z prośbą o podanie kontaktu do najbliższych klubów.
Prezes odpisał od razu i skontaktował mnie z klubami w Hangzhou i Shanghaju.
Oba miasta były oddalone od mojego o 110 km. Nie poddałam się i postanowiłam
jeździć na kendo w weekendy. Na początku zmieniałam miasta co tydzień, jedną
niedzielę byłam w Hangzhou drugą w Shanghaju. Jednak taki układ był bardzo
męczący. Musiałam wstawać przed 5 rano, jechać 20 minut skuterem na stację
autobusową, potem 1,5 godziny autobusem by dotrzeć do miasta i jeszcze 30
minut komunikacją miejską by w końcu dotrzeć na upragniony poranny trening. Po treningu
oczywiście było mało czasu na integrację, ponieważ ostatnie autobusy powrotne
były w godzinach 17-18. Przemęczenie takimi podróżami poskutkowało chorobą
uniemożliwiającą mi udział w pierwszym turnieju. Po paru miesiącach
jednak dużo się zmieniło. Zaprzyjaźniłam się z Du Juan, Chinką
nieprawdopodobnie zakochaną w kendo, która pozwoliła mi u siebie nocować
oraz odkryłam inne połączenia autobusowe, które przejeżdżały blisko mojej
fabryki. Od tamtej pory w piątki po pracy łapałam autobus i jechałam na całe
weekendy do Shanghaju. Mogłam już trenować dwa razy w tygodniu: i w soboty i
w niedziele. Kendo w Chinach różni się trochę od europejskiego. Pokusiłabym
się nawet o stwierdzenie, że azjatyckie kendo się różni europejskiego. Jest
mniej fizyczne, Chińczycy mniej używają siły rąk, za to bardziej pracują na
nogach i ich kamae bardziej jest zbliżone do tego, co wcześniej widziałam w
Japonii. Nic dziwnego. W Chinach jest wiele firm japońskich, których
menadżerowie trenują kendo. W dużej mierze to oni prowadzą kluby w Chinach i
przekazują, czego się nauczyli w ojczyźnie. Kendo jest praktycznie w każdym
wielkim mieście, przy czym słowo "wielkie" w Chinach ma zupełnie inne
znaczenie. Miasto z 5 mln mieszkańców nie jest uznawane tu za duże. Wracając
do kendo, w Chinach to jest wciąż sport młody. Istnieje tam dopiero 15 lat.
Większość Chińczyków, z którymi trenowałam nie miało więcej niż 10 lat
stażu kendo. Byli jednak i inni. W Shanghaju jest bardzo dużo studentów z
wymiany i z Japonii, i z Korei i z Taiwanu. Władze klubów wypatrują tych
studentów i ściągają ich na treningi. Studenci ci są już na wysokim poziomie
kendo. Niestety, sport ten zszedł już u nich na dalszy plan więc nie mogłam
walczyć z nimi często, ale jak już się udało sporo się od nich uczyłam. Moje
kendo się generalnie podobało, na tyle, że obsadzono mnie w roli kapitana w
drużynie kobiet w II Międzynarodowych Mistrzostwach Shanghaju. Był to mój
pierwszy turniej od 2 lat więc miałam wielką tremę. Udało mi się jednak
doprowadzić drużynę do zwycięstwa. Kluczowa była walka z drużyną Taipei I
gdzie po dwóch remisach moja walka była decydującą. Po stracie jednego
punktu (hyaku do) atmosfera się zagotowała. Na szczęście udało mi się w porę
zmobilizować i wygrać walkę 2:1. Za postawę otrzymałam nagrodę kantosho.
Turniej nie tylko przyniósł mi satysfakcję ale też przekonał do mnie resztę
sensei z klubu. Od tamtej pory częściej już udzielali mi wskazówek. Z
Shanghajem ciężko było mi się rozstać tak samo jak z tamtejszym klubem.
Nigdy nie zapomnę tej atmosfery i uczucia bycia w tak odmiennej od naszej
kultury. Najbardziej jestem wdzięczna Du Juan, której zapał do kendo mi się
udzielił, z którą spędzałam każdy weekend, i od której sporo się nauczyłam.
Bardzo jestem wdzięczna Nishikawa sensei, który mówił bardzo dobrze po
angielsku i miał zachodnią mentalność, dzięki czemu objaśnił mi kendo lepiej
niż ktokolwiek inny. Trudno by było wymienić wszystkie osoby, którym jestem
wdzięczna, bo jest ich wiele. Mój pobyt w Chinach był najlepszą lekcją dla
mnie na całe życie.
Karolina