Dzięki uprzejmości Karoliny mogę wrzucić krótką relację z Jej pobytu w Chinach. Miłej lektury!
Do Chin
poleciałam 6 czerwca 2012
roku i spędziłam tam rok i 3 miesiące.
Pracowałam
w firmie produkującej
materiały do rolet screen w dziale handlu
zagranicznego.
Pracę dostałam za
pośrednictwem międzynarodowej organizacji
studenckiej
Aiesec. Ponieważ firma
ma siedzibę główną w miejscowości Ningbo
byłam
pewna, że właśnie tam będę
mieszkać. Zapoznałam się z tym miastem,
znalazłam
klub kendo i nawet
wstępnie się skontaktowałam z osobami tam
ćwiczącymi.
Rzeczywistość okazała się
jednak inna. Wylądowałam w środku pustkowia.
. Firma
ulokowała mnie w oddziale w
Zhapu, małej
miejscowości
130 km od Ningbo.
Mieszkałam w akademikach dla menadżerów zaraz
przy
fabryce. Wokół znajdowały się
wyłącznie fabryki, tiry z kontenerami
jeździły
bez przerwy, a do
najbliższego miasteczka miałam 6 km. By mieć coś z
życia
trzeba było obmyślić dobry
plan spędzania wolnego czasu. Pierwszą
decyzją był
zakup skutera. Napisałam
też list do Prezesa Chińskiej Federacji
Kendo o
moim położeniu z prośbą o podanie
kontaktu do najbliższych klubów.
Prezes
odpisał od razu i
skontaktował mnie z klubami w Hangzhou i Shanghaju.
Oba miasta
były oddalone od mojego o
110 km. Nie poddałam się i postanowiłam
jeździć na
kendo w weekendy. Na
początku zmieniałam miasta co tydzień, jedną
niedzielę
byłam w Hangzhou drugą w
Shanghaju. Jednak taki układ był bardzo
męczący.
Musiałam wstawać przed 5
rano, jechać 20 minut skuterem na stację
autobusową,
potem 1,5 godziny
autobusem by dotrzeć do miasta i jeszcze 30
minut
komunikacją miejską by w końcu
dotrzeć na upragniony poranny trening. Po treningu
oczywiście
było mało czasu na
integrację, ponieważ ostatnie autobusy powrotne
były w
godzinach 17-18. Przemęczenie
takimi podróżami poskutkowało chorobą
uniemożliwiającą
mi udział w
pierwszym turnieju. Po paru miesiącach
jednak dużo
się zmieniło.
Zaprzyjaźniłam się z Du Juan, Chinką
nieprawdopodobnie
zakochaną w kendo,
która pozwoliła mi u siebie nocować
oraz
odkryłam inne połączenia
autobusowe, które przejeżdżały blisko mojej
fabryki. Od
tamtej pory w piątki po
pracy łapałam autobus i jechałam na całe
weekendy do
Shanghaju. Mogłam już
trenować dwa razy w tygodniu: i w soboty i
w
niedziele. Kendo w Chinach różni
się trochę od europejskiego. Pokusiłabym
się nawet o
stwierdzenie, że
azjatyckie kendo się różni europejskiego. Jest
mniej
fizyczne, Chińczycy mniej
używają siły rąk, za to bardziej pracują na
nogach i
ich kamae bardziej jest
zbliżone do tego, co wcześniej widziałam w
Japonii.
Nic dziwnego. W Chinach
jest wiele firm japońskich, których
menadżerowie
trenują kendo. W dużej
mierze to oni prowadzą kluby w Chinach i
przekazują,
czego się nauczyli w
ojczyźnie. Kendo jest praktycznie w każdym
wielkim
mieście, przy czym słowo
"wielkie" w Chinach ma zupełnie inne
znaczenie.
Miasto z 5 mln
mieszkańców nie jest uznawane tu za duże. Wracając
do kendo, w
Chinach to jest wciąż
sport młody. Istnieje tam dopiero 15 lat.
Większość
Chińczyków, z którymi
trenowałam nie miało więcej niż 10 lat
stażu
kendo. Byli jednak i inni. W
Shanghaju jest bardzo dużo studentów z
wymiany i z
Japonii, i z Korei i z
Taiwanu. Władze klubów wypatrują tych
studentów i
ściągają ich na
treningi. Studenci ci są już na wysokim poziomie
kendo.
Niestety, sport ten zszedł
już u nich na dalszy plan więc nie mogłam
walczyć z
nimi często, ale jak już
się udało sporo się od nich uczyłam. Moje
kendo się
generalnie podobało, na
tyle, że obsadzono mnie w roli kapitana w
drużynie
kobiet w II
Międzynarodowych Mistrzostwach Shanghaju. Był to mój
pierwszy
turniej od 2 lat więc
miałam wielką tremę. Udało mi się jednak
doprowadzić
drużynę do zwycięstwa.
Kluczowa była walka z drużyną Taipei I
gdzie po
dwóch remisach moja walka
była decydującą. Po stracie jednego
punktu
(hyaku do) atmosfera się
zagotowała. Na szczęście udało mi się w porę
zmobilizować
i wygrać walkę 2:1. Za
postawę otrzymałam nagrodę kantosho.
Turniej nie
tylko przyniósł mi
satysfakcję ale też przekonał do mnie resztę
sensei z
klubu. Od tamtej pory
częściej już udzielali mi wskazówek. Z
Shanghajem
ciężko było mi się
rozstać tak samo jak z tamtejszym klubem.
Nigdy nie
zapomnę tej atmosfery i
uczucia bycia w tak odmiennej od naszej
kultury.
Najbardziej jestem
wdzięczna Du Juan, której zapał do kendo mi się
udzielił, z
którą spędzałam każdy
weekend, i od której sporo się nauczyłam.
Bardzo
jestem wdzięczna Nishikawa
sensei, który mówił bardzo dobrze po
angielsku i
miał zachodnią
mentalność, dzięki czemu objaśnił mi kendo lepiej
niż
ktokolwiek inny. Trudno by było
wymienić wszystkie osoby, którym jestem
wdzięczna,
bo jest ich wiele. Mój
pobyt w Chinach był najlepszą lekcją dla
mnie na
całe życie.
Karolina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz